Niedziela, czas odpoczynku. Wstałem i błogo, zdecydowanie prawą nogą. Lekko otępiały po przespaniu zdecydowanie zbyt wielu godzin, ale i szczęśliwy. Pani Wspaniała zrobiła kawę dobrą jak nigdy, słodzoną miodem.
Nawet słońca trochę jest, miło z jego strony, że się pokazało dzisiaj. Aczkolwiek nie powinienem dziś wychodzić na żadne wycieczki, przynajmniej nie na zbyt długie wycieczki. Póki co wyszedłem do marketu (bo bazarek niestety w niedziele nie funkcjonuję, co jest jedną z nielicznych wad niedzieli) i od razu się zgubiłem szukając czegoś na śniadanie. 40 minut spędzonych na poszukiwaniu świeżych pomidorów i szczypiorka to zdecydowanie zbyt długo. Te wszystkie długie regały, dziesiątki zbędnych towarów, zaspani ludzie… Nie lubię marketów w niedzielę. Chyba generalnie nie lubię marketów. Nie mogę się w nich odnaleźć. Zdecydowanie wolę stragany. Stragany z świeżymi warzywami. Stragany z ciepłym i chrupiącym pieczywem. Stragany z ziarnami słonecznika i pestkami dyni.
W każdym razie marketowy koszmar już za mną. Śniadanie też już za mną. Wyłożyłem się w fotelu, popijam kawę nr 2, słucham „Venus” Avalona i jest mi tak dobrze, że nawet nie wiem jak to opisać. Chórek „UuuuuUUuu” roznosi się echem wewnątrz mojej głowy. Mam dreszcze przyjemności. Czas poczuł się zapomniany. Niedziele są piękne.