Ładna pogoda dziś była momentami. Lubię taką. Słońce zaraz po deszczu, trochę wiatru. Wszystko wtedy jakoś inaczej wygląda (pomijając już fakt, że miasto się błyszczy, mieni i tak dalej). Inny świat trochę.
„Rainy Day” nie znałem do wczoraj. Odkryłem ten utwór wieczorem, leżąc w łóżku i bardzo mnie poruszył.
…Pierwszą kroplę poczuła na policzku – spłynęła powoli po twarzy, przebrnęła przez całą długość szyi i zatrzymała się na kołnierzu białej, wymiętej koszuli. Po chwili rozpadało się na dobre. Miała długie, czarne włosy, oczy szare. Koszula wpadała do ogrodniczek. Ona zmokła. Ona stała dalej. Wyglądała, jakby próbowała coś zrozumieć. Nie próbowała jednak nic zrozumieć. Po prostu stała i przeżywała. Tak jak można stać i przeżywać złamanie serca. Długo można tak stać.
A deszcz padał i padał i podlewał. Ale to jesień, nic już nie wyrośnie.
a zaraz bedzie jeszcze chlodniej i bardziej ciemno.
i wtedy to juz tylko kryminalne rytmy przyjdzie mi sluchac.
stałam tak ostatnio. miłość też już nie rośnie, boję się tego.